Myślę, że traktowanie tego filmu jako obrazu bezdusznego, bezrefleksyjnego, nie tolerującego odmienności społeczeństwa, które brutalnie narzuca swoje wzorce myślenia innym, realizując focaultowski Panoptikon jest nieporozumieniem. Oczywiście, mamy tu w tle pełen wachlarz XIX wiecznych przesądów, poglądów, uprzedzeń i pomysłów, dzisiaj często rażących, niepopularnych i odrzuconych, ale obiektywnie - głowna postać jest traktowana dobrze. Otrzymuje dobre warunki i takie wychowanie jakie jest uważane wówczas za właściwe, znajduje ludzi, którzy autentycznie się o nią troszczą (a że większość jest zaintertesowana przedmiotowo - to normalne, rownież i dzisiaj), jego pomysły i slowa spotykają się często z niezrozumieniem, ale nikt go z tego powodu nie prześladuje. Gloryfikacja myślenia 'naturalnego', 'intuicyjnego' i 'indywidualnego' przeciwstawiona społecznej schematyzacji to tani i banalny koncept. Racjonalność instrumentalna nie jest zła jako taka i daje się połączyć zarówno z niesztampowością myślenia jak i zdumieniem nad światem. Oczywiście, zakończenie daje mocną puentę, a uznanie budowy mózgu za główną przyczynę odmienności bohatera w prosty sposób nasuwa myśli o społeczeństwie szukającym pretekstów do odrzucania 'myslących inaczej', ale było to po prostu typowo XIX wieczne podejscie i pewnie wielu z nas, żyjących w czasach jego popularności, współdzieliłoby je. Zapewne, przeciwstawienie jednostki społeczeństwu, a także dwóch rodzajów myślenia jest jednym z motywów obecnych w filmie, ale ostrożnie z radykalizowaniem tego przesłania.
Wydaje mi się, że historia, którą chciał opowiedzieć Herzog, zwyczajnie nie znalazła odpowiedniego wydźwięku w formie biografii Kaspara Hausera. Jest wiele scen-pamfletów na społeczeństwo, uwypuklających jego cynizm i bufonowatość, racjonalizację nie tyle ocierającą się o śmieszność, ale w pełni w niej zanurzoną (nawiązuję do ostatniej sceny), a więc to, że intencją filmu było przeciwstawienie stanu naturalnego i cywilizowanego oraz gloryfikacja tego pierwszego nie ulega imo wątpliwości. Kłopot w tym, że, jak zauważyłeś, ten przekaz nie znalazł odpowiedniego wydźwięku w dobranych środkach, a to dlatego, że Kaspar Hauser w filmie jedynie zyskuje na kontakcie z cywilizowanym światem, nic przy tym samemu nie tracąc (mimo kuriozalnego stwierdzenia, że w celi było mu lepiej, ale dlaczego dokładnie? Tego już widz nie wie).
Pies pogrzebany leży w pierwszych dwudziestu minutach, gdzie widzimy Hausera babrającego się w swoim własnym gównie, chorego, słabego, obstrupionego i bełkoczącego. To jest cały jego świat, pełne sto procent. Dlatego ten film zwyczajnie nie działa.
Lepszą historią byłby przytoczony przez O. Sacksa przypadek braci sawantów (w książce "Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem"), których świat "naturalny" faktycznie stanowił jakąś wartość (niestety, na ich nieszczęście, niemożliwą do zmonetyzowania), i którzy ów świat utracili na rzecz grupki grubawych uczonych i ich ograniczonego poglądu o nadrzędności bycia użytecznym dla społeczeństwa. Ci bracia faktycznie coś wartościowego stracili i ich historia jest historią stricte tragiczną, pełną tego właśnie cynizmu, w który celował Herzog.