Lekka fabułka, idealna na relaksujący wieczór. Utalentowany kompozytor uwięziony w pułapce bycia "mężem Fołtasiówny" próbuje odkleić przypiętą mu łatkę, ale też z czasem zrozumie, co jest dla niego ważniejsze - urażona duma własna, czy miłość ukochanej żony.
Na drugim planie mamy budzące się uczucie nastoletniej dziewczyny z nudnego Włocławka (Elżbieta Czyżewska jako charakterna "dziewczyna z sąsiedztwa") do obiecującego boksera Ciapuły. Jednocześnie budzą się też w bohaterach filmu nowe uczucia do niepoznanego dotąd sportu i odkrywają się przyjemności (a także korzyści) z niego płynące.
Komedia Barei w zabawny sposób i nie uraziwszy nikogo pokazuje, jak czasem stereotypy (sportowiec=maczo, artysta=mięczak itd.) przeszkadzają nam w życiu i że w pewnych sytuacjach warto spojrzeć na sprawy z drugiej strony i dostrzec pozytywne aspekty. Koniec końców - wszystko kończy się dobrze. Szczęśliwi będą zarówno wyznawcy Polihymni jak i bywalcy stadionów.
Wyróżnić trzeba jeszcze fantastyczną rolę Wandy Łuczyckiej. Kowalska w jej wykonaniu to apoteoza opryskliwej gosposi o dyktatorskich zapędach, która jednakże zrobi też przepysznej kawy z pianką temu, kto udowodni w jej oczach swoją wartość.
Wiem, że to m.in. za ten film Barei przylepiono słynną łatkę, ale powiem tylko tyle, że filmów tego, kto ją przylepił nie oglądam z taką przyjemnością, jak właśnie filmów Barei. Aby nie być posądzonym o złośliwość poprzestanę na tym stwierdzeniu.
Polecam dla przyjemnej historyjki, ślicznej Czyżewskiej i posągowej Zawieruszanki, zabawnego pojedynku na pięści Gołas-Pawlik, i oczywiście dla każdej sceny z gosposią Kowalską.