W życiu każdego człowieka nadejdzie moment w którym będzie musiał usunąć się w cień. I o tym jest ten znakomity obraz. To także opowieść o konflikcie pokoleń, przemijających wartościach i ustanawianiu nowego porządku. Opowieść o odwiecznej walce syna z ojcem. O upadku autorytetów. O upadku jednego świata po to, aby mógł narodzić się drugi świat. I reżyser po mistrzowsku to sfilmował.
Paul Newman graną postacią skradł cały film dla siebie. Wielka rola. Jego bohater w pierwszej połowie filmu wzbudza sympatię. Wygadany, przebojowy i cyniczny, a do tego niepoprawny kobieciarz. Z czasem jednak widz traci do tej postaci zaufanie. Pewność siebie Huda, jego nieustanna manifestacja męskiej siły, to tylko maska i fałsz pod którymi kryje się zagubienie i bezradność. Tak naprawdę Hud jest umęczoną duszą, szukającą ukojenia bólu w alkoholu i objęciach nic nie znaczących kobiet. I można starać się go zrozumieć, można by mu nawet bardziej współczuć, gdyby nie końcówka filmu. Tutaj już nie ma wątpliwości, że nasz outsider zmierza ku zagładzie. Nie widać w tym człowieku chęci obrania nowej drogi. Mimo wszystko nie da się go całkowicie potępić. Świetne kino, zapadające w pamięć.
Piękne cytaty:
"Na tym świecie jeszcze nikt nie wyszedł z życia żywy".
"Jeżeli sam o siebie nie zadbasz, pomogą ci tylko raz - spuszczając twoją trumnę w dół".
"Zabijanie jest szybkie. Znacznie trudniej jest coś stworzyć".
Paul Newman był artystą w swoim fachu. Rzadko można obejrzeć tak doskonale wykreowane postacie.