Na początku film mnie troszkę śmieszył swoimi naftalinowymi pomysłami, ale z czasem dopatrzyłam się kilku metafor, np. metafora sławy (bycie samotnym, ale podziwianym z daleka, niemożność zbliżenia się do ludzi), idealizowanie obiektu zakochania, że staje się "bogiem", "boginią". Oczywiście ogromnym plusem jest sama Rita, jej taniec, śpiew i ogólny urok. Zdziwiło mnie to, ale koniec filmu mnie poruszył, może jestem sentymentalna. Pioseneczki też fajne.